Wstyd jest zawsze najgorszy!
wrzesień 21, 2021 2:59 pmŻyj tak, aby inni nie wiedzieli jaki jesteś naprawdę. To prawdopodobnie jedno z tych stwierdzeń dzięki którym wstyd wciąż egzystuje wśród nas i ma się całkiem nieźle.
Funkcjonujemy w bańce własnych słabości i ograniczeń, które za wszelką cenę próbujemy ukryć przed światem. Co by się stało, gdyby nagle wszyscy zdjęli maski i zaczęli mówić to, co myślą, robić to co czują, żyć według własnych zasad bez względu na to, co sądzi o tym otoczenie? Na te pytania próbuje odpowiedzieć fantastyczny dramat Marka Modzelewskiego. Napisany przez niego utwór to słodko-gorzka historia pokazująca, że – cytując jednego z bohaterów – prawda zawsze zwycięży, a trud włożony w jej ukrycie w obawie przed wstydem i tak stanie się daremny. Dialogi, jakimi posługują się aktorzy, w mistrzowski sposób oddają cały przekaz płynący z treści utworu. Każda wypowiadana kwestia trafia w punkt, nie potrzebuje żadnych dopowiedzeń. Myślę, że należy podkreślić tutaj fakt używania przekleństw przez bohaterów – w moim odczuciu jest to zawsze dyskusyjna kwestia, czy w danym tekście są niezbędne, czy jednak można się bez nich obyć. Uważam, że to jeden z niewielu przypadków, kiedy zastosowane przekleństwa stały się integralną częścią utworu, że są absolutnie konieczne, umieszczone w odpowiednich miejscach i w odpowiedniej proporcji.
Wypowiadane przez aktorów kwestie w połączeniu ze świetnym warsztatem aktorskim tworzą obraz czterech określonych, opatrzonych konkretnymi cechami postaci. Każdy z bohaterów: Małgorzata (Iza Kuna), Andrzej (Jacek Braciak), Wanda (Agnieszka Suchora) czy Tadeusz (Mariusz Jakus) prezentuje pewien określony typ ludzkiego charakteru. Posiada swój własny światopogląd, ma swoją indywidualną wrażliwość oraz sposób reagowania na różne trudne sytuacje, w których się znajduje. To, że postacie są tak charakterystyczne, są wręcz kalką konkretnych typów ludzi sprawia, że stają się dla widza niezwykle bliskie i osobiste – każdy może zobaczyć w nich obraz kogoś, kogo zna ze swojego otoczenia. Przedstawiony przez reżysera Wojciecha Malajkata obraz to pastisz polskiego społeczeństwa, ukazanego jakby w krzywym zwierciadle. Na jaw wychodzą takie cechy jak: małostkowość, hipokryzja, mentalność oparta na kulcie pieniądza czy potrzeba społecznej akceptacji, realizowana za wszelką cenę. Umiejscowienie akcji na polskim weselu nie jest przypadkowe. Rodzima tradycja organizowania bardzo wystawnych przyjęć weselnych, którym przeważnie przyświeca cel jak najlepszego zaprezentowania się przed rodziną, stała się legendą i motywem dość często wykorzystywanym w sztuce. Waśnie i spory między teściami – szczególnie, kiedy w grę wchodzą różnice finansowe – nie są rzadkością, dlatego z pewnością wielu widzów zobaczy w tej historii fragment swojego życia.
Bardzo ciekawym zabiegiem od strony wizualnej jest umiejscowienie spektaklu w minionej epoce za sprawą scenografii i kostiumów (autorstwa Wojciecha Stefaniaka). Widzimy obraz przywołujący klimat wesel z ubiegłego stulecia, z lat 80/90 XX wieku. Świadczy o tym kolorystyka, dość chłodna, pełna kontrastów, a także dobór elementów scenografii czy wybór kostiumów i charakteryzacji. Każda z par jest ubrana w sposób podkreślający jej status społeczny, ale nie są to współczesne stroje czy fryzury – szczególnie w przypadku kobiet. Ten powrót do przeszłości za sprawą zabiegów wizualnych, ale przy zachowaniu bardzo aktualnej tematyki i współczesnego języka rozciąga historię w czasie i podkreśla jej uniwersalny wymiar, aktualny bez względu na zmieniające się okoliczności.
Moim zdanie spektakl jest świetną kreacją zarówno gry aktorskiej, przekazanej treści jaki i formy wizualnej. Pokazuje w groteskowy sposób ludzkie wady i ułomności, z którymi widz może się utożsamiać. Daje odbiorcy całe spektrum wrażeń i emocji – od chwil zabawnych, po te nostalgiczne i skłaniające do refleksji. Ta historia wychodzi z sali razem z widzem i zostaje z nim na dłużej, stając się powodem do wymiany opinii i ponownych interpretacji.
Justyna Janczak
Kategoria: 61. KST
Napisane przez sekretarz literacki