Kruk z Tower – Czasem mniej znaczy więcej

wrzesień 20, 2021 3:10 pm opublikowane przez

Czasem mniej znaczy więcej – czy aby na pewno?

Czego potrzebuje aktor, aby zbudować postać? Gestu, słowa, ruchu, mimiki – zapewne tak, ale czy jest mu potrzebne coś więcej? Spektakl Kruk z Tower pokazuje, że ten zasób narzędzi jest zupełnie wystarczający do tego, aby zbudować niesamowicie emocjonalną i przejmującą kreację. Na scenie widzimy tylko dwóch aktorów, ale cztery postacie – Matka/Toffi (w tej roli fantastyczna Katarzyna Herman), oraz Syn/Kruk z Tower (grany przez niezwykle intrygującego Konrada Szymańskiego). Gra aktorska to teatr w czystej formie – pozbawiony masek i rekwizytów. Aktorzy mieli do dyspozycji ograniczoną do minimum ilość przedmiotów, z którymi mogliby wejść w interakcje, a mimo tego, a może właśnie dzięki temu stworzyli obraz, który był mieszanką uczuć, emocji, nagłych zwrotów akcji, które przenosiły się na widza. Myślę, że warto podkreślić fakt, że oprócz bardzo trafnej interpretacji tekstu, przełożonej na dialogi i monologi niezwykle istotny stał się ruch sceniczny. Sposób, w jaki aktorzy poruszali się po scenie, kierunki, w jakich podążali, strony, w które patrzyli sugerowały aktualne miejsce akcji, były dla widza podpowiedzią, gdzie znajdujemy się w danym momencie. Również to w jakim tempie poruszali się aktorzy miało ogromne znaczenie i świetnie sterowało emocjami widza.

Problem, z jakim w tym spektaklu mierzy się reżyserka Aldona Figura, to tak naprawdę temat rzeka. Aktualny zawsze, w każdych czasach, bez względu na ludzi czy okoliczności. Wzajemne nieporozumienia, brak punktów wspólnych, konflikt pokoleniowy. Ten ostatni świetnie wydobywa koncepcja narracyjna – Matka i Syn opowiadają kolejno po sobie to samo zdarzenie, jeden moment, ale z kompletnie różnych stron. Jedna sytuacja pokazana jest przez zupełnie inne emocje, co moim zdaniem bardzo pomaga w odbiorze treści przez widza. Kolejny ciekawy zabieg to narracja aktor – aktor oraz aktor – widz. Bohaterowie zwracają się bezpośrednio do siebie tylko w scenach, które dzieją się w wirtualnej rzeczywistości, dzięki czemu te dialogi są bardziej osobiste, intymne. Natomiast kiedy opowiadają o tym samym zdarzeniu, ale z własnej perspektywy, zwracają się jakby do osoby trzeciej. Historia, choć pozornie dotyczy konfliktu Matki z Synem, ma o wiele szerszy kontekst i dotyka wielu problemów – zagubienia, braku umiejętności manifestowania swoich potrzeb, braku miłości, potrzeby akceptacji i wielu innych kwestii, które ujawniają się czasem w trakcie, a czasem już po obejrzeniu spektaklu, bo Kruk… zostaje z nami jeszcze długo po opuszczeniu teatralnej sali.

Nie byłoby teatru bez scenografii, ale i scenografia nie byłaby potrzebna, gdyby na scenę nie weszli aktorzy. Ta zależność uwidoczniła się w Kruku z Tower. Zupełnie prosta scenografia – podłoga, trzy ściany w formie ekranów, mapping, dwa fotele, huśtawka, klatka, dwie ubrane na czarno postacie, tylko tyle i aż tyle. Centralnym motywem stała się wisząca pośrodku sceny huśtawka. Przyjęła rolę katalizatora uczuć i emocji bohaterów, którzy wchodzili na nią zawsze, gdy napięcie rosło i w miarę tego jak bardzo byli wzburzeni, rozczarowani, zakochani ten ruch stawał się coraz intensywniejszy, bardziej dynamiczny. Momentami wprowadzał widza w niemałe przerażenie. Myślę, że warto tu zwrócić uwagę na niezwykłe przegotowanie fizyczne aktorów, którzy fantastycznie łączyli wypowiadane kwestie z dynamicznym ruchem scenicznym. Ważną rolę odgrywał również mapping, pojawiający się na białych ekranach – był jakby wirtualnym przewodnikiem dla widza, podbijającym odbiór słów, wypowiadanych przez aktorów. Jeśli zwracam uwagę na mapping to zdecydowanie nie mogę nie wspomnieć także o świetle i dźwięku – oba te media przy tak wysublimowanej scenografii odgrywały ogromną rolę i odgrywały równie ważną rolę w przebiegu emocjonalnym całości.

Uważam, że Kruk z Tower to doskonały przykład siły nowoczesnego teatru. Nowoczesnego zarówno w formie jak i treści, bardzo oszczędnego w środkach, a jednocześnie niezwykle bogatego w przekazie. Odpowiedź na pytanie, czy rzeczywiście mniej znaczy więcej, w tym wypadku zdecydowanie brzmi – tak. Patrząc na całość – grę aktorską, scenografię, kostiumy, światło, dźwięk – wszystkie elementy składowe, które – jak wspomniałam wyżej – wzajemnie się uzupełniały, napełniały widza uczuciem spokoju wizualnego, wrażeniem, że wszystko jest na swoim miejscu, przy jednoczesnym poczuciu zupełnego niepokoju emocjonalnego, który doskonale z tą estetyką kontrastował. Kruk z Tower daje bardzo wiele do myślenia już po wyjściu z sali, a jego puenta długo odbija się echem w umyśle widza. Dlatego właśnie spektakl Teatru Dramatycznego zostanie w pamięci wielu widzów – w tym także mojej – na długo.

Justyna Janczak

Kategoria:

Napisane przez sekretarz literacki