Wania i Sonia

maj 13, 2022 7:22 pm opublikowane przez

W domu bohaterów krakowskiego „Wujaszka Wani” trwa niekończący się remont. Stanął w miejscu, jak mieszkańcy podupadającego majątku, których życie, przepełnione żalem i tęsknotą za tym, czego właściwie nigdy nie było, uległo zawieszeniu.

Ponad dwuipółgodzinny spektakl w reżyserii dyrektorki Teatru Ludowego Małgorzaty Bogajewskiej rozpoczyna scena „picia wódeczki” w towarzystwie Niani (Jadwiga Lesiak) przez Michaiła Astrowa (Piotr Franasowicz). Otwierająca dramat Czechowa rozmowa mężczyzny ze starą Maryną o szybko upływającym czasie w krakowskim przedstawieniu okazuje się jednak monologiem doktora. Cierpiąca na demencję kobieta jest niema. Jej czas właśnie ostatecznie mija.
„Wujaszek Wania” to opowieść o bohaterach, którzy nie przeżyli swoich żyć, ponieśli klęskę, poddali się. Ludziach głęboko nieszczęśliwych, niezadowolonych ze swojego losu, ale niemających siły, by go zmienić. W końcu też o tych, którzy cierpią, bo kochają bez wzajemności.
Wspomniany już Astrow, niegdyś żyjący ideałami lekarz, częściej niż do swoich pacjentów zagląda dziś jednak do kieliszka. Mężczyzna zauroczony jest Heleną (Roksana Lewak), młodą żoną emerytowanego profesora Aleksandra Seriebriakowa (Kajetan Wolniewicz). Kobieta, choć nieszczęśliwa w małżeństwie, zawartym, jak wspomina, ze szczerej wówczas miłości, pozostaje wierna swojemu ciężko schorowanemu (a przynajmniej twierdzącemu, że tak właśnie jest), żądającemu nieustannej atencji mężowi. W zjawiskowej, ale znudzonej nic nierobieniem Helenie zakochuje się również tytułowy wujaszek Iwan Wojnicki (Piotr Pilitowski). Człowiek, który z ogromnym wysiłkiem zarządza podupadającym majątkiem szwagra, nigdy nie otrzymując jednak od niego stosownego podziękowania. Wania w interpretacji Pilitowskiego, mając świadomość przegranego życia, często bywa autoironiczny. Wie, że marzenia o prawdziwej miłości i uznaniu za wykonywaną wciąż pracę są jedynie mrzonką. Nawet dzieła profesora, którymi się przez lata zachwycał, okazały się intelektualną pustką. Żal Iwana wzmaga się w toku przedstawienia, osiągając punkt kulminacyjny w momencie nieudanej próby zastrzelenia Seriebriakowa, chcącego sprzedać majątek, któremu bohater poświęcił całe życie. Przejmująca jest to rola Pilitowskiego jako starzejącego się, pogrążonego w depresji mężczyzny.
Trud pracy ponad siły, by utrzymać rodzinny majątek dzieli z Wanią introwertyczna i zlękniona córka profesora Sonia (Maja Pankiewicz), od lat nieszczęśliwie zakochana w Astrowie. Osoba szlachetna, troskliwa i mimo swojej delikatności, niezwykle silna. To właśnie ona trzyma w ryzach starzejący się i rozpadający – jak wciąż remontowany dom – męski świat, czym staje się dla mnie obok Wani niejako drugą „tytułową” bohaterką spektaklu Bogajewskiej. Choć ma dopiero nieco ponad dwadzieścia lat, dawno straciła już swoją młodzieńczą energię. A może nawet nigdy jej w sobie nie miała? Po domu pełnym malarskiej folii, którą często w stresujących sytuacjach gniecie, porusza się automatycznie, lekko przygarbiona. W przeciwieństwie do dającej się jednak – w interpretacji Lewak – polubić i chwilami wręcz próbującej nawiązać z pasierbicą „siostrzeńską” relację Heleny – pięknie wyglądającej i, jak określa ją z przekąsem zakochany w niej Wania, „rusałkowatej”, Sonia ubrana jest w – jakby założone do nieustannej pracy – szary sweter i dresowe spodnie. Niezłomność Soni w interpretacji Pankiewicz porusza. Szczególnie w finałowym monologu, w którym bohaterka zapewnia samą siebie, że kiedyś wreszcie odpocznie. Wie jednak, że chwila wytchnienia nastąpi dopiero po śmierci. Choć jej los pełen jest cierpienia, paradoksalnie to właśnie ona zdaje się stać po stronie życia.
W szarym świecie przegranych ludzi znalazło się również miejsce na charakterystyczny dla tekstów Czechowa humor. Śmiech przez łzy. Zubożały ziemianin Tielegin (Tadeusz Łomnicki), którego żona porzuciła zaraz po ślubie z powodu, jak twierdzi, brzydkiego wyglądu, sobie i innym smutną rzeczywistość umila, śpiewając i przygrywając na ukulele. Bohater pojawia się również chociażby w jednej z najbardziej emocjonalnych scen spektaklu, w której pijany Wania w pełnym bólu monologu oznajmia, że zmarnował swoje życie, po czym upojony alkoholem dołącza do zaintonowanej przez niego (przy wsparciu Astrowa) piosenki o starości. Publiczność śmieje się także, gdy – mająca dowiedzieć się jakie uczucia doktor żywi w stosunku do Soni – Helena ogląda pokazywane przez mężczyznę mapy zmian zalesienia powiatu na przestrzeni lat.
Choć spektakl Bogajewskiej niejako zawieszony jest w bezczasie, Czechow w wykonaniu zespołu krakowskiego Teatru Ludowego brzmi wyjątkowo aktualnie. Pytania o sens życia, niespełnione marzenia oraz świadomość, że „czas nie poczeka”, nieobce są także współczesnemu człowiekowi, który, podobnie jak bohaterowie dramatu, obserwuje rozpad znanego wcześniej świata i dewaluację dawnych wartości. Twórcy, starając się jeszcze mocniej zuniwersalizować dziewiętnastowieczny tekst Czechowa, rezygnują ponadto z kostiumów z epoki oraz akcentują szczególnie dziś ważne tematy ekologiczne. Przed zmianą klimatu po wycince lasów, nie tylko pokazując wspomniane wcześniej mapy, przestrzega chociażby Astrow, który, jak się dowiadujemy, zrezygnował również z jedzenia mięsa.
„Wujaszek Wania”, jak niemal każdy dramat rosyjskiego pisarza, kończy się w tym samym miejscu, w którym zaczął. Choć wycelowany w profesora pistolet wystrzelił z hukiem, status quo został zachowany. Burzący porządek życia na prowincji Seriebriakow z Heleną wyjechali, a Sonia z Iwanem w finałowej scenie przedstawienia ponownie zasiedli do stołu, by policzyć rachunki.
Warto się wybrać na ten krakowski spektakl. Kameralne, nierozbuchane inscenizacyjnie przedstawienie pozwala wybrzmieć świetnemu aktorstwu zespołu Teatru Ludowego, ukazującemu psychologiczną złożoność bohaterów. Choć dziś najbardziej poruszyli mnie Wania i Sonia, i to właśnie im poświęciłam w tym tekście najwięcej uwagi, to pozostałe kreacje również zasługują na ogromne uznanie. Oby więcej takich spektakli!
Justyna Szczepaniak

Kategoria:

Napisane przez Redakcja