Teatr wolnych ludzi

maj 13, 2022 11:06 am opublikowane przez

Jeśli ktoś obawiał się, jak kaliska publiczność przyjmie „Sztukę intonacji” Tadeusza Słobodzianka z warszawskiego Teatru Dramatycznego, nie miał racji. Na widowni nadkomplet, niemal cztery godziny przedstawienia w absolutnej ciszy, a potem długa owacja na stojąco. Nie w tym rzecz, albo nie tylko w tym, że do Kalisza przyjechali aktorzy wybitni i do tego bardzo znani. Istota sprawy tkwi w tym raczej, że ludzie czekają dziś na właśnie taki teatr. Tradycyjny, oparty na sile słowa i fantastycznych kreacjach. Ktoś powie, że to teatr stary i też będzie miał rację. Tyle że w tym przypadku nie ma to znaczenia. Jest świetny tekst, bo Słobodzianek „Sztuką intonacji” i „Powrotem Orfeusza”, które składają się na ten wieczór, udowadnia, iż jest dramaturgiem o niespotykanej w Polsce skali. Jest skuteczna, wyraźna, choć nie narzucająca się reżyseria Anny Wieczur i znakomite role wszystkich wykonawców – od epizodów Barbary Garstki, przez krwisty występ Anny Moskal, zapierające dech przeistoczenia Modesta Rucińskiego i Sławomira Grzymkowskiego, zadziwiające, bo bez reszty, wcielenie Łukasza Lewandowskiego w Grotowskiego aż do potężnego tour de force, jakie daje Adam Ferency.
W Kaliszu widziałem spektakl po raz drugi i jeszcze mocniej wybrzmiało w nim, na premierze jeszcze nie w pełni uświadomione, odwołanie aktora do swego mistrza, Tadeusza Łomnickiego. Dzisiaj już nie mam wątpliwości, że Ferency rolą Jury składa Łomnickiemu osobisty hołd, ale też wchodzi z nim w pojedynek, podejmuje dawno rzuconą rękawicę, zajmuje własne miejsce w sztafecie dziedzictwa po Łomnickim. Rola w „Sztuce intonacji” to już jest ta miara, ten porządek spraw i chyba także dlatego Adam Ferency czerpie z niej aż tak dużą przyjemność. Dziś, nazajutrz po kaliskim występie, Anna Wieczur zaczyna w Dramatycznym próby do „Amadeusza” Shaffera z Ferencym w roli Salieriego – tej samej, którą Łomnicki żegnał się z Teatrem Na Woli w legendarnej inscenizacji Romana Polańskiego. Przypadek? Jeśli nawet, wychodzi z tego znacząca koincydencja…
W centrum „Kwartetów otwockich”, bo tak Tadeusz Słobodzianek nazwał swoje ostatnie sztuki o ludziach teatru, stoi Jerzy Grotowski, ale są też chociażby Kantor i Flaszen, Dejmek i Swinarski. Mogłoby się wydawać, że to utwory dla mocno wtajemniczonych, sprawnie poruszających się po historii teatru. W „Sztuce intonacji” mówi się dużo o Wachtangowie, Meyerholdzie, Stanisławskim, a nawet Sulerżyckim, dramat chwilami wydaje się wręcz napęczniały od więcej niż encyklopedycznych informacji. Mimo to siła tekstu oraz inscenizacji sprawiają, że kaliska publiczność słuchała go z niesłabnącą uwagą. Tym bardziej, że autor, reżyserka i wspaniali wykonawcy wytrawnie grają konwencjami. Tu dialogują z „Maskaradą” Lermontowa, tam z „Tangiem” Mrożka, za chwilę ze spuścizną Kantora. Nie trzeba znać biografii bohaterów, aby wejść w ten świat i poczuć się w nim jak u siebie. Co nie zmienia faktu, że „Sztuka intonacji” z Dramatycznego to spektakl dla inteligencji. Zanim się go obejrzy, lepiej coś wiedzieć, coś przeczytać i obejrzeć. Jednak z tym kaliska publiczność nie ma najmniejszego problemu.
Sukces spektaklu polega także na tym, że nie stawia on publiczności niepotrzebnych barier. Nie trzeba nie wiadomo jakiej wiedzy, żeby zrozumieć i docenić siłę scenicznej transformacji Modesta Rucińskiego (Tadeusz Kantor) i Sławomira Grzymkowskiego (Ludwik Flaszen). Łukasz Lewandowski fizycznie przeistacza się w Grotowskiego, ale nie zatrzymuje się na poziomie sprawnej imitacji, głęboko wchodząc w postawę Bossa, akcentując związane z nią wieloznaczności. Nie buduje pomnika wielkiego artysty, ale też powstrzymuje się przed oceną. Jego wcielenie absolutne w Grotowskiego zasadza się na mnożeniu pytań. Zasługą autora sztuki i aktora myślącego, bo takim jest Łukasz Lewandowski, jest ich wypowiedzenie na głos, bowiem dotychczas zadawaliśmy je najwyżej szeptem.
O Adamie Ferencym już pisałem. Dopowiem tylko, że w roli Zawadskiego wielki aktor mówi również we własnym i Tadeusza Słobodzianka imieniu, prowadząc swą sceniczną obecność do ostatecznego wyznania, że tylko w teatrze można być naprawdę wolnym. Choć „Sztuka intonacji” wybrzmiewa dziś z większą niż jeszcze kilka miesięcy temu goryczą, warto w to wierzyć. Bo jeśli nie, to co…?

Jacek Wakar

Kategoria:

Napisane przez Redakcja