Czarny śnieg

maj 13, 2022 11:09 am opublikowane przez

Przedstawienie Bartosza Szydłowskiego oglądam w Kaliszu po raz trzeci i z fascynacją obserwuję, jak się zmienia, jak krzepnie, nabiera nowych nieoczekiwanych znaczeń, czasem wyostrza sylwetki bohaterów, innym razem idzie w zadziwiającą przy tematach podejmowanych przez Orhana Pamuka pastelowość. W końcu sierpnia podczas prapremiery w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim rezonowało szczególnie z nieodległymi wówczas wydarzeniami w Afganistanie, jako inscenizacja zaś dopiero nabierało kształtu. Minął czas jakiś i „Śnieg” pojawił się w warszawskim Teatrze Studio, jest bowiem koprodukcją czterech instytucji – krakowskiej Łaźni Nowej, studioteatrgaleria w Warszawie, Teatru Śląskiego w Katowicach oraz Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. I chociaż było to wciąż to samo, to jednak jakoś inne przedstawienie. Jakby pewniejsze w formie, bardziej już ugruntowane. Bardziej wyraziście zarysowała się relacja Ka z Ipek (Szymon Czacki i Anna Paruszyńska-Czacka), dziwnej perwersyjności nabrał wątek teatru w teatrze, uosabiany na scenie wtedy przez Martę Ziębę i Juliusza Chrząstowskiego (w Kaliszu towarzyszyła mu Iwona Budner). Widać było, że spektakl rośnie, wciąż mocno korespondując z otaczającą nas rzeczywistością. Nie było wątpliwości, że jest to jedna z najważniejszych inscenizacji sezonu, co potwierdziły następne miesiące i zaproszenia na kolejne ważne festiwale.
W Kaliszu spotykam „Śnieg” po raz trzeci, minęło mniej więcej pół roku od premiery w Studio. Tym razem najpierw czuję pewność, że przestrzeń Teatru Bogusławskiego nie zaszkodziła znakomitej wielopoziomowej scenografii Małgorzaty Szydłowskiej i wizualna maszyneria widowiska zmieściła się w niej nawet nie tyle bezproblemowo, ile zyskała jeszcze nową głębię. Działają przemyślane w każdym calu projekcje, ruchome obrazy przemawiają z dodatkową siłą. Śnieg pada czarny, czerwony, zalega kopami puchu w szczelinach szyb, między płaszczyznami sceny. Zapada w pamięć jako wielka metafora, ale też bolesny namacalny konkret, bariera, z jaką mierzą się aktorzy.
Podczas festiwalowego pokazu mocniej niż dotąd w większości przypadków wybrzmiewają ich wewnętrzne egzystencjalne zmagania. W Ka Szymona Czackiego jest może jeszcze więcej determinacji w próbie przywrócenia światu porządku, choć już od pierwszej chwili wiadomo, że jest to walka skazana nie niepowodzenie. Ka Czackiego staje się everymanem czasu katastrofy, która nadchodzi nieubłaganie i zaraz spełni się na naszych oczach. Zakleszczeni w sprzecznych ideologiach nie ocalimy dla siebie szansy na oddech. W czasie wojny w Ukrainie, mając pod powiekami obrazy z Mariupola i Buczy, w „Śniegu” odnajdujemy w zwielokrotnionym wymiarze przeczucie apokalipsy, której na co dzień nawet nie dostrzegamy.
Widowisko w żadnym momencie nie stacza się w doraźność, nie uderza w niepotrzebną publicystykę, nie zatrzymuje się na poziomie natrętnego szukania aktualności. To wciąż jest ten sam spokojny, chwilami celowo matowy dyskurs o zaczadzeniu ideologiami, o tym, że zarzewie przemocy tkwi nie na polach bitew, ale głęboko w ludziach, zaczadzonych wirusem banalnego codziennego zła. W Granatowym (znakomity Andrzej Szeremeta) nie widzimy już tylko bezwzględnego terrorysty, ale człowieka przeciwstawiającego się światu poprzez własne racje, też nie do zlekceważenia. Scena Granatowego trwa długo, komuś się wyda, że za długo. A jednak tak być musi, bo „Śnieg” to nie jest uładzony teatr wartkiej akcji, a widowisko, co ma uwierać, wchodzić jak drzazga w serce i ciało. Najlepszym tego dowodem pierwsza na żywo filmowana scena rozmowy profesora (Artur Święs) ze swym za chwilę zabójcą (wybitna rola Daniela Dobosza). Niby spokojna konwersacja, a napięcie nie do wytrzymania.
Kilka lat temu zrobił Szydłowski w Łaźni Nowej „Konformistę 2029”, swobodnie czerpiącego z wielkiej powieści Alberto Moravii. Być może w tamtym przedstawieniu ukonstytuował się na teraz jego team aktorski, w dużej części obecny również w „Śniegu”. Znaczące, że tym razem wraz inscenizatorami wspiął się szczebel lub dwa wyżej, osiągnął nową pewność i wyraz. Chociaż pochodzi z kilku odrębnych zespołów, stworzył wspólnotę. Rzadka w teatrze to historia.

Jacek Wakar

Kategoria:

Napisane przez Redakcja